Droga na szczyt

DSCN17275 kwietnia 2012

Jakże się zdziwiłyśmy, gdy o poranku na ścianie namiotu zalśniły promienie słońca. Decyzja była tylko jedna, szybko ruszamy na szczyt, „na lekko”, bez sań, bez całej codziennej procedury obozowej. Szybkie śniadanie, spakowanie plecaków, sprawdzeni sprzętu. Umocnienie namiotu, bo w końcu tu zostawiamy cały nasz sprzęt i szybki wymarsz pod szczyt. Rozbijając obóz poprzedniego dnia, nie wiedziałyśmy, że z namiotu będziemy miały widok na cel naszej wyprawy – Newtontoopen. Wreszcie nadszedł dzień, w którym miały spełnić się nasze marzenia. Po blisko 5 godzinach szorowania nartami po zbitym śniegu dotarłyśmy pod szczyt. Przed nami blisko 800 metrów przewyższenia i kilka godzin wędrówki. W połowie drogi po stromym zboczu zdecydowałyśmy, że nie damy rady już dalej iść w nartach, przyszła kolej na raki. Podczas krótkiej przerwy na herbatę szybko zmieniłyśmy narty na raki, a te pierwsze zabezpieczyłyśmy i pozostawiłyśmy na zboczu. I dalej w drogę, szybko, bo czas uciekał.

 

Po blisko 8 godzinach marszu, około godziny 19:00 dotarłyśmy do wierzchołka; według wskazań GPS, miał to być nasz punk docelowy. Emocje narastały z każdą chwilą, przygotowałyśmy aparaty, kamery i dzielnie zdobywałyśmy każdy kolejny metr nad poziomem morza. I nagle okrzyk rozczarowania. Widok, jaki ukazał się naszym oczom był straszny. To jeszcze nie jest szczyt, to nie ten wierzchołek, od właściwego dzieliło nas jeszcze kilkaset metrów i mała przełęcz. Ależ przykra niespodzianka! Już bez większych emocji pokonałyśmy kolejne 700 metrów i o godzinie 19:34 stanęłyśmy na najwyższym szczycie Spitsbergenu, ponad nami nie było już nic.

Trud został nagrodzony pięknymi widokami, zachód słońca pomalował góry Spotsbergenu na niesamowite kolory, tu po raz kolejny przekonałyśmy się, że śnieg jest nie tylko biały. A na szczycie tylko przyjemności, słodycze specjalnie na te okoliczność trzymane głęboko w pulkach, lizak od mamy, słodycze od znajomych, czekolada z termosu tu smakowały najlepiej. Masa zdjęć upamiętniających tę chwilę, Nakręciłyśmy film pokazujący piękno otaczającego nas świata i uchwyciłyśmy w nim emocje, jaki towarzyszyły nam w tym szczególnym momencie. Nie obyło się bez podziękowań dla wszystkich, którzy nam pomogli w przygotowaniach.

Po blisko godzinie spędzonej na szczycie szybko zeszłyśmy z masywu Newtontoppena. Ok. 22:30 byłyśmy już na plato z prawej strony miałyśmy zachodzące słońce, a z lewej księżyc w pełni, widok niesamowity. Od namiotu dzieliło nas tylko kilka kilometrów, ale już wiedziałyśmy, że to będą najprzyjemniejsze kilometry, jakie przebędziemy podczas tej wyprawy. Zmęczone, ale z wielką satysfakcją, bez pośpiechu zmierzałyśmy do namiotu. Po blisko 13 godzinach akcji górskiej znalazłyśmy się w śpiworach i pomimo ogromnego zmęczenia nie mogłyśmy zasnąć.

Cel osiągnięty, ale liczyła się droga i pokonanie jej, pokonanie samych siebie, swoich słabości i wątpliwości. Udało się, a przed nami kolejne cele, kolejne wyzwania i kolejne drogi do pokonania.